czwartek, 22 marca 2012

Ekonomiczny bonus

Na wakacjach robiłem coś na kształt porządków i wyrzuciłem sporo kserówek, które uznałem za kompletnie nieprzydatne. Dla tej jednej strony zrobiłem wyjątek - resztę rozdziału wyrzuciłem, ale ją zostawiłem. Jest to namacalny dowód na to, że polscy uczeni nie ograniczają się tylko do przepisywania książek. Tworzą oni także własne opracowania, które na trwałe zapisują się na kartach nauki i pozwalają studentom lepiej zrozumieć tak zawiłe zagadnienia jak choćby finanse przedsiębiorstw. Wiedzą ponadto, że obraz lepiej przemawia do czytelnika niż czysty tekst. Dobra, dość już kopania leżącego. Niech spłynie na Was magia poniższego trójkąta.

poniedziałek, 19 marca 2012

Finanse + Rachunkowość - Matematyka - Informatyka = ???

Nie przyszedł mi ostatnio do głowy żaden rewelacyjny temat, więc postanowiłem sięgnąć do niewyczerpanej kopalni pomysłów, czyli do studiów (wyższych). Dzisiaj weźmiemy na tapetę Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu, kierunek Finanse i Rachunkowość, Wydział Zarządzania, Informatyki i Finansów. Mają rację ci, którzy się domyślają, że panegiryk to nie będzie.

Wyjaśnię najpierw mój status na tym szacownym kierunku. Jestem z niego takim bakałarzem, jak prezydent Kwaśniewski magistrem, czyli trzy lata nauki za mną, a praca licencjacka i egzamin przede mną. Gdybym mógł dostać jakiś papierek (z pieczęcią!) zaświadczający, że uzyskałem wykształcenie niepełne wyższe, wziąłbym go z pocałowaniem dziekana w rękę. Muszę przyznać, że kierunek jest dość innowacyjny. Innowacja polega na tym, że staramy się uczyć finansów, a jednocześnie unikamy jak ognia matematyki i informatyki. Po odjęciu tych dwóch dziedzin wiedzy od finansów, zostaje niestety tylko garść wzorów, garść definicji, dużo prezentacji i niewiele myślenia. Nie można powiedzieć, że matematyki w ogóle nie ma: jest analiza, trochę algebry, statystyka, matematyka finansowa, to wszystko zakończone wcale nie łatwymi egzaminami. Niestety tylko na pierwszych trzech semestrach, potem zaczynają się wzory i wzory, najczęściej stosowane bez próby zrozumienia (i to nie tylko ze strony studentów, lecz także prowadzących ćwiczenia).

Statystyka jest wykorzystywana najczęściej po to, żeby policzyć odchylenie standardowe. Najlepiej oczywiście na kartce, żeby sobie radzić w razie awarii systemów komputerowych i żeby minęła znaczna część ćwiczeń. Najlepiej też na trzech różnych przedmiotach po kilka razy, żeby się utrwaliło (tzn. żeby wzór się utrwalił). Należy jednak zmusić studentów do myślenia, zastawiając na nich pułapki: wzorów nie opiszemy, tą samą wartość oznaczymy raz jednym symbolem, raz drugim i pozostawimy im odpowiedź na najważniejsze pytanie: czy rok ma 365 dni, a może 360, a może 52 tygodnie? To jest abc finansów. Na trudne pytania odpowiemy: "Tak jest we wzorze", "Tak się przyjęło", a w przypływie szczerości: "Proszę pana, ja tych wzorów sam nie wymyśliłem".

Choć wydział ma informatykę w nazwie, to na tym kierunku nie ma jej w ogóle. Trudno mi zrozumieć, że przy tylu godzinach spędzonych z Excelem nie napisaliśmy ani jednego makra. Uważam, że jeden przedmiot dotyczący programowania dałby przyszłym finansistom i księgowym o wiele więcej niż te wszystkie przedmioty o chwytliwych nazwach (osławione nowoczesne technologie rynku finansowego) zaliczane prezentacjami. Oczywiście, zdecydowana większość absolwentów tego kierunku nie będzie w pracy programować. Każdemu jednak przyda się przyswojenie zasady: "Lepiej skoncentruję się na tym co robię, bo inaczej przy szukaniu błędów znacznie poszerzę swój zasób przekleństw".

Niedobór matematyki i informatyki najdobitniej został obnażony przez zeszłoroczny konkurs Ernst & Young Praktyka Inżynierii Finansowej, w którym trzeba było stworzyć symulator do prognozowania cen energii. Z tej uczelni rozwiązanie zadania przesłały tylko dwie drużyny, obie złożone z osób studiujących drugi kierunek związany z informatyką lub matematyką. Przed tym konkursem, znany prof. Jajuga (o ironio, opiekun tego konkursu) chętnie krytykował osoby studiujące dwa kierunki. Nie wiem, czy zmienił zdanie, ale na pewno dostał mocne powody ku temu.

Oczywiście zalety są. Poznałem sporo inteligentnych osób, które w dodatku mają życie prywatne, przez cztery semestry miałem darmowe kursy angielskiego i niemieckiego na bardzo dobrym poziomie, no i jakieś ogólne rozeznanie w finansach posiadłem. To ostatnie jednak w największym stopniu nie dzięki zajęciom, a dzięki kilku konkursom, w których wziąłem udział. Jeżeli ktoś chce się rozwijać, to jak najbardziej może, poprzez konkursy, koła naukowe, samodzielną pracę, na co jest naprawdę dużo czasu. Jeżeli nie chce, niestety wyjdzie z uczelni głupszy niż po maturze. Dodam na koniec, że kierunek, który studiowałem, uchodzi za najbardziej "ścisły" na całej uczelni.

poniedziałek, 5 marca 2012

Za młody, za stary

Obawiam się, że coraz większy bałagan tutaj robię. Wizja wspaniałego bloga tematycznego się oddala, ale może uznajmy, że na razie jestem w fazie eksperymentów. Miałem nadzieję, że uda mi się uniknąć tego przykrego, acz dość chwytliwego tematu, ale akurat w takim jestem nastroju, a spragnieni czytelnicy czekają. Gdzie mam się wyżalić, jak nie na blogu. Do przyjaciela zadzwonić?

Gdy czytam/słyszę, że single mają klawe życie to mnie krew zalewa niczym Żołnierka, do którego przychodzą studenci z niekompletnymi dokumentami (dowcip bardzo niszowy). Nie dalej jak dzisiaj przeczytałem o tzw. singlu: "Bez zobowiązań - mógł bezkarnie robić, na co miał ochotę. Co tydzień z inną, młodą, piękną kobietą tryskającą chwilowym entuzjazmem." Źródła tego cytatu nie podam, bo trochę wstyd, że takie rzeczy czytam. Nie znam nikogo, kto byłby co tydzień z inną młodą, piękną kobietą tryskającą czymkolwiek. Choć nie wykluczam, że za kilka lat to się zmieni, ale o tym będzie później, nie chciałbym psuć sobie kompozycji tekstu.

Wróćmy zatem do mnie. Co ja lubię w życiu robić? Lubię pograć w kosza, w literaki, rozwiązać łamigłówkę, pochodzić po górach, poczytać książkę, obejrzeć "1 z 10" (od dłuższego czasu tylko powtórki lecą), poszerzać swoją wiedzę z różnych dziedzin, brać udział w konkursach, w jakich tylko się da. Ponadto od 5. roku życia uwielbiam programować (to na wypadek, gdyby potencjalni pracodawcy czytali tego bloga). Kto zgadnie, co łączy te wszystkie czynności? Otóż ani trochę nie sprzyjają poznaniu dziewczyny. Owszem, czasem trafi się jakaś impreza (ale wcale nie każdy piątek, sobota, niedziela, jak u "typowego" faceta bez zobowiązań), czasem nawet są tam jakieś dziewczyny. Dziwnym trafem jednak, rzadko kiedy przychodzą same. Dodatkowo jeszcze na imprezach wiele pań pali papierosy, co mnie dość skutecznie odstrasza.

Co do problemu zajętości: jestem niestety w bardzo trudnym wieku. Za stary, żeby poznać młodą, romantyczną dziewczynę, która nie myśli pragmatycznie i marzy o wielkiej miłości. Takie właśnie albo są już zajęte, albo zmieniły poglądy. Za młody, żeby moja atrakcyjność rosła eksponencjalnie (czy też "ekspotencjalnie", żeby mnie cała polibuda zrozumiała) z grubością portfela i z malejącą oczekiwaną liczbą lat pozostałych do spędzenia na tym łez padole. Dzisiaj właśnie zadano mi pytanie: "Wierzyszli w miłość między facetem po czterdziestce i dwadzieścia lat młodszą dziewczyną?" Odpowiedziałem: "Uwierzyłbym, gdybym znał li tylko jeden taki przypadek, że młoda dziewczyna jest ze starym biedakiem".

Co mi wobec tego pozostaje? Liczyć, że uda się wykorzystać interwał (zwykle nie dłuższy niż kilka tygodni), gdy atrakcyjna i mogąca stworzyć w miarę poważny związek dziewczyna rozstała się z poprzednim facetem, a jeszcze nie jest z kolejnym. Jak do tej pory jedną taką okazję przegapiłem, w drugim przypadku wróciłem na tarczy nie wiem dlaczego, w trzecim mogłem być co najwyżej opcją awaryjną na wypadek, gdyby poprzedni chłopak nie zechciał wrócić. Być może mógłbym podjąć czwartą próbę, ale się boję. Czekam zatem na drugą młodość, kiedy to ubrany w obcisłe poprzecierane jeansy, nie mniej obcisły t-shirt z efektownymi napisami i mokasyny wyruszę na podbój miasta. Nie będę miał nic do stracenia.