środa, 30 maja 2012

Źle się dzieje...

Nie wiem czy wiecie, ale w zeszłym tygodniu protestowali taksówkarze. Bardzo mnie ten protest ucieszył. Nie miałem z tego powodu żadnych nieprzyjemności, a dowiedziałem się, jaka to krzywda naszym braciom taksówkarzom się dzieje. Otóż zły rząd zamierza wprowadzić zmiany mające na celu deregulację tego zawodu, łatwiej będzie uzyskać licencję taksówkarza. Nie trzeba będzie zdawać egzaminu, który podobno sprawdza znajomość topografii miasta, a także inne zagadnienia tak przydatne taksówkarzowi w codziennej pracy jak przepisy metrologiczne o taksometrach, elementy Kodeksu Pracy czy ordynacji podatkowej (w końcu o czymś trzeba rozmawiać z pasażerami). Znajomość języków obcych jest oczywiście sprawą drugorzędną.

Jak to mówi Pan Mieczysław (59 l.) z Super Expressu: "Nie może być tak, że ktoś, kto nie zna miasta, przyjeżdża do Warszawy i jeździ po ulicach z GPS-em". No właśnie, nie może, no by niby dlaczego mogłoby tak być, skoro tak do tej pory nie było? Przyjedzie taki z Radomia uzbrojony w GPS i wygryzie mnie, warszawiaka z dziada pradziada. To nie fair. Strach pomyśleć co to będzie jak hołota się dorwie do taksówek. Pewnie będą jeździć bez włączonego taksometru. A jak włączą, to pewnie nie tą taryfę co trzeba. Może nigdy drobnych nie będą mieli, cwaniaki. Okrężnymi drogami będą jeździć, żeby klienta naciągnąć? A co z szacunkiem dla innych uczestników ruchu? Może pierwszeństwo wymuszą, zatrzymają się w miejscu niedozwolonym, nie przepuszczą staruszki przez jezdnię? Pewnie powiecie, że przesadzam z czarnowidztwem. Dzisiaj to nie do pomyślenia, ale jak przewiduje przewodniczący Andrzej Sobuńko jakość usług na rynku spadnie. I to nie tak po prostu spadnie, "dramatycznie spadnie".

Zły rząd nie zamierza na taksówkarzach poprzestać. Ma w planach szykanowanie pośredników handlu nieruchomościami, adwokatów, trenerów sportowych, notariuszy i wielu innych. Najbardziej martwię się o zawód notariusza. Obecna dokładna selekcja pozwala na wyłonienie najlepszych kandydatów, pochodzących z rodzin o długoletnich tradycjach prawniczych, którzy są gotowi wykonywać rzetelnie swoją niezwykle pożyteczną społecznie pracę za niewygórowane pieniądze. Jakość usług zawsze najwyższa. Słyszał ktoś, żeby notariusz kiedyś niewłaściwie poświadczył dokument? A jak weźmie się za to byle chłystek po studiach prawniczych to skutki dla przyszłych pokoleń mogą być jeszcze bardziej dramatyczne niż w przypadku taksówkarzy. Może jeszcze nie wszystko stracone. Jak zobaczycie kilka aut, o posiadaniu których nawet wam się nie śniło, wolno jadących pod Urząd Wojewódzki, będzie to znaczyło, że notariusze walczą o swój chleb powszedni.

PS: Jeżeli wierzyć statystykom, trzy razy ktoś trafił na mojego bloga po wpisaniu w wyszukiwarce frazy "finanse i rachunkowość czy matematyka". Mam nadzieję, że pomogłem.

niedziela, 13 maja 2012

Tekst na pięciolecie mojej matury

Kasztany kwitną (chyba), obrodziło więc różnymi tekstami dotyczącymi matur. W zasadzie większość z nich media mogłyby przedrukować z zeszłego roku zamiast pisać od nowa. Czasem ktoś się wysili bardziej i pofantazjuje na temat idealnego systemu szkolnictwa, gdzie nie ma rywalizacji, nauczyciele uczą z pasją, uczniowie rozwijają swoje zainteresowania i w ogóle sielanka niczym pod umówionym jaworem, a wystarczyłoby zlikwidować egzaminy ogólnopolskie. Ten tekst już jednak skomentowałem na tablicy pewnego dżentelmena, którego znają niemal wszyscy czytelnicy mojego bloga, więc nie będę się powtarzał. Pomówmy o matematyce.

Jestem gorącym zwolennikiem nowej matury, ale obowiązkowej matematyki już niekoniecznie. Bo jaka korzyść z tego płynie? Politechniki cieszą się większym zainteresowaniem na zasadzie: "Złożę podanie na górnictwo - jak mi się nie uda dostać na prawo/dziennikarstwo/psychologię itp., to tam na pewno mnie przyjmą". Ktoś wierzy, że osoba, która nie pisałaby matematyki, gdyby ta nie była obowiązkowa, zostanie dobrym inżynierem? Mam wrażenie, że sporo osób jednak uważa (przynajmniej oficjalnie), że można się świetnie nauczyć matematyki pod przymusem. Dziwne, że to samo nie dotyczy np. rysunku. Czy gdyby wprowadzić obowiązkową maturę z rysunku to mielibyśmy więcej wybitnych grafików czy architektów? Ja w takim wypadku prawdopodobnie nauczyłbym się pewnych schematów i zdał maturę, ale ani nie przydałoby mi się to w życiu, ani nie wpłynęłoby na wybór studiów, bo do czego jak czego, ale do rysunku talentu nie mam za grosz.

Według mnie, podobnie jest z matematyką. Ta przydatna Kowalskiemu kończy się najpóźniej w gimnazjum. Weźmy takie logarytmy. Najbardziej praktyczny przykład, jaki udało mi się wymyślić:

Kowalski wraca z pracy, je obiad, siada jak zwykle na kanapie i włącza telewizor. Na ekranie pojawia się informacja, że dla wygody abonentów 100 kanałów telewizji kablowej zostało od dzisiaj uszeregowanych alfabetycznie. Kowalski, który akurat złamał palec i obsługa pilota sprawia mu problem, zastanawia się, ile najmniej kanałów musi sprawdzić, aby mieć pewność, że znajdzie, dajmy na to, Playboy TV (albo TV Trwam).

I tu przychodzą mu z pomocą logarytmy (a może bardziej algorytmy), choć guzików na pilocie za niego nie wcisną, że pozwolę sobie zażartować. A próbowaliście kiedyś tłumaczyć logarytmy komuś, kto nie ma zdolności do matematyki? Ja próbowałem, wygląda to mniej więcej tak (już miałem pewne doświadczenie pedagogiczne, więc było dla mnie jasne, że używanie terminów "podstawa logarytmu", "liczba logarytmowana" nie jest dobrym pomysłem):

- Patrzysz na liczbę tu na dole, tak, tak, tą małą. 
- A czemu ona taka mała?
- Nie wiem, tak ktoś dawno temu ustalił, można by oczywiście to inaczej zapisać, ale wszyscy tak zapisują. 
- A to log to co to jest?
- To jest symbol działania, tak jak kropka w mnożeniu ale to nie jest istotne, nie myśl o tym. Dobra, mamy tą małą liczbę. Teraz patrzysz na tą większą z prawej. Musisz teraz odpowiedzieć na pytanie, do jakiej potęgi trzeba podnieść tą małą, żeby mieć tą dużą.
- Yyyy... nie rozumiem. 
- Popatrz, ta mała, czyli 3, do czegoś daje nam 9, czyli tą dużą. No i do czego podnosimy 3, żeby mieć 9?
- No do trzeciej (ewentualnie: yyy... do trzeciej?)
- Nie, 3 do trzeciej to 27. To jest 3 x 3 x 3. A 3 do drugiej to jest 3 x 3 czyli 9. To niestety częsty błąd z tymi potęgami, musisz po prostu się skoncentrować.
- No dobrze, czyli to małe do czegoś daje to duże?
- No tak.

I wytłumaczone. Jest szansa, że uczeń po kilku próbach zapamięta to do sprawdzianu, a może nawet do matury, jeżeli przyłoży się do powtórki, ale obawiam się, że ani dnia dłużej. Warto zauważyć, że mówimy o definicji logarytmu i na maturze podstawowej w tym roku pojawiła się tylko ona. Było to zadanie, o którym doc. Górniak mówi w tym artukule: "wymaga jedynie wiedzy encyklopedycznej - znajomości wzorów". Tyle, że doc. Górniak, znany z tego, że na Studium Talent zaraża licealistów swoją miłością do całek, nie wie najwyraźniej, jakim problemem dla wielu osób jest samo zrozumienie wzoru. Trzeba jednak przyznać, że zaskakująco stonowanie wypowiada się w tym artykule.

Ze wspomnianego artykułu wynika, że matura podstawowa oczywiście była łatwa. Żarciki o kolorowaniu słonia (pewnie długie miesiące ktoś czekał z gotowym demotywatorem, żeby go w końcu wrzucić), autorytet z Wykopu, według którego matura upokarza licealistów. Tymczasem prawda jest taka, że zdanie jej rzeczywiście nie jest nadzwyczajnym wyczynem, ale już uzyskanie wyniku na poziomie 90% dla kogoś, kto nie zdaje jej na poziomie rozszerzonym, na pewno proste nie jest (a i dla tych drugich też nie). Sądzę, że ostatniego zadania nie rozwiąże więcej niż 10% maturzystów. CKE za jakiś czas opublikuje raport, gdzie będzie można sprawdzić moje proroctwo. Co więcej, również wielu z tych, którzy z dumą zdali starą maturę, tego zadania nie rozwiąże. Pewnie rzeczy są ponadczasowe. A propos, zabrakło mi w artykule ujadania weteranów starej matury. Mogliby powspominać jakim to była wyzwaniem, jak to się do niej rzetelnie przygotowywali i oczywiście przemilczeć jak pani Krysia wniosła na salę kanapki, z fartucha wysypały jej się ściągi, a przewodniczący komisji udawał, że nie zauważył.

Dzięki temu, że na maturze były i zadania łatwe, i trudniejsze, każdy maturzysta będzie mógł sprawdzić jak się prezentuje na tle całego kraju (choć według niektórych rodzi to niezdrową rywalizację). Najmniej zdolni, za to najbardziej leniwi będą mieli poniżej 30%, mało zdolni, ale choć trochę pracowici będą mieli powyżej 30%, ci o innych kombinacjach wartości parametrów talent i pracowitość mają do dyspozycji szeroki wachlarz wyników, łącznie z poziomem rozszerzonym. Na maturze podstawowej dla każdego powinno się znaleźć coś miłego. A przy starej maturze, gdy były zadania wyłącznie trudne, było tak: "Tutaj jest kilku naprawdę zdolnych, ci są pracowici, wykuli co trzeba, ci pościągali jak należy, ten tutaj nie najlepiej, ale go lubię, więc mu naciągnę ocenę, a ci to nawet ściągać nie umieją". Jeżeli już matura z matematyki musi być obowiązkowa, to niech zostanie taka, jaka teraz jest. Co najwyżej można by zlikwidować instytucję "zdanej matury" (ze wszystkich przedmiotów) - masz tyle punktów ile masz, jak się dostaniesz na studia to dobrze, jak nie to trudno. Przecież i tak, aby uzyskać wykształcenie średnie, wystarczy ukończyć szkołę średnią.