wtorek, 28 lutego 2012

Analiza porównawcza tekstów kultury

Chwilowo, obiektywnie rzecz biorąc, mam mało czasu na bloga (choć to akurat nie problem), ale i weny mam mało. Doszły do mnie jednak sygnały, że fani się niecierpliwią, więc, gdyby ktoś tu zabłądził, polecam dwa teksty, które gdzieś, kiedyś znalazłem (tekst nr 1 i tekst nr 2). Dodam, że autorem drugiego jest mój nauczyciel biologii z liceum, ale nie mam żadnego interesu w tym, aby reklamować jego twórczość. 

Następnie proponuję spróbować odpowiedzieć na pytanie: który z tych tekstów lepiej promuje postawę patriotyczną? Klucza odpowiedzi nie narzucam. Obiecuję, że jak będę miał więcej czasu, to chętnie napiszę dłuższy tekst o patriotyzmie, tylko boję się, że będzie on tak długi, że mało kto dotrwa do końca.

Bonus: Poruszający reportaż z lokalnej wyborczej na temat podobny do tekstu nr 2. Jak zwykle international level dziennikarstwa, a fotografie są moimi faworytami do World Press Photo. Ciekaw jestem, czy ukazał się drukiem ze wszystkimi zdjęciami.

niedziela, 19 lutego 2012

Sport, turystyka, szkło

(średnio przystojny) Konrad Piasecki: Jest pani w stanie dotrzeć do problemów trzecioligowego hokeja na lodzie?
Dr Joanna Mucha, Minister Sportu i Turystyki: Proszę mi wierzyć, że te problemy już są opracowywane w resorcie, chociaż one oczywiście są gdzieś tam, nie wiem, na 35. miejscu albo 98. 
K. P.: Za trzecioligowy hokej to niech się pani nie bierze, bo tej ligi nie ma, ale tak przykładowo mówię. 

Taki to był wywiad, dość szeroko komentowany w mediach. Nie da się ukryć, że za pytanie o coś, co nie istnieje, nagrody Pulitzera raczej się nie dostaje. Zresztą (średnio przystojny) dziennikarz też nie okazał się tak sprytny, jak myślał, bo, jak triumfalnie ogłosiło Ministerstwo Sportu, III liga hokeja istnieje, choć nosi ona nazwę II ligi. Podobny problem z nazewnictwem klas rozgrywkowych dotyczy chyba większości dyscyplin zespołowych w Polsce, ale nie o tym chciałem pisać.

Co zrobiła dr Joanna Mucha? Odpowiedź jest banalna: skłamała. Owszem, nie w sprawie najwyższej wagi, może nie wprost, może w dobrej wierze, gdy była zaskoczona pytaniem, ale faktem jest, że skłamała (choć w zasadzie pozytywne jest to, że po oczach widać jak kłamie). Co gorsze, jestem przekonany, że 99,9% polityków zrobiłoby to samo. W myśl zasady: "Nie wiem co się dzieje w moim resorcie, ale wygłoszę ładną formułkę, aby uspokoić słuchaczy, zapewnić, że pochylam się nad wszystkimi problemami i mam nadzieję, że dziennikarz nie będzie drążył tematu".

A najciekawsze są jak zwykle komentarze psychologów i socjologów. Prof. Fuszara: "Zadający pytanie ma ogromną władzę i jeżeli chce, to zada to pytanie tak, że ugotuje osobę pytaną, która z takiej sytuacji nie ma wyjścia". Pani profesor nie widzi wyjścia z sytuacji, a ja, prosty inżynier, widzę. Myślę, że gdybym był Ministrem Sportu, rozmowa wyglądałaby tak:

Konrad Piasecki: Jest pan w stanie dotrzeć do problemów trzecioligowego hokeja na lodzie?
(niezbyt przystojny) ja, Minister Sportu: A jakie konkretnie problemy ma pan na myśli?
K. P.: Yyyy... żartowałem, nie ma takiej ligi.

Oczywiście, jeżeli wierzyć przywołanym przeze mnie autorytetom, takie pytanie nie zostałoby zadane mnie, bo ja nie stałbym na szklanym klifie zaraz po przebiciu szklanego sufitu (co najwyżej wychyliwszy szklaneczkę czegoś mocniejszego, jak by to pewnie zażartował, piękny inaczej, król strzelców z '74).

Jak ktoś dotrwał do tego miejsca, polecam jeszcze panią Piotrowską z fundacji Feminoteka. Jej właśnie zawdzięczamy komentowanie urody panów i podkreślanie tytułów naukowych pań w moim tekście. Zgadzam się z nią, że ministrowi nie jest niezbędna szczegółowa wiedza o sporcie. Gdyby szukać eksperta od sportu, pewnie skończyłoby się to zaangażowaniem kogoś pokroju prezesa PZPN (Radek Kałużny ostatnio próbuje swoich sił jako komentator na Eurosporcie), ewentualnie Mirosława Noculaka albo Adama Romańskiego, którzy robili już chyba wszystko, co można robić wokół koszykówki, więc ministerstwo wydaje się kolejnym szczeblem kariery. 

Pani Piotrowska sugeruje ponadto, że minister może się nie znać na sporcie, ale może się znać na turystyce. Zapomniała powiedzieć, że może się również nie znać ani na jednym, ani na drugim, co jest sytuacją chyba najczęściej spotykaną w życiu. Dodaje też, że minister powinien mieć szersze kompetencje, nie precyzuje jednak jakie. Według mnie, powinien posiadać tzw. kompetencje miękkie (brzydkie sformułowanie) jak asertywność czy pewność siebie, a dr Mucha niestety tym się nie popisała. 

Trudno zatem wskazać idealnego kandydata na ministra sportu. W razie czego, ja jestem chętny. Oczywiście wcale nie skreślam minister Muchy, w końcu niezła z niej laska.

wtorek, 14 lutego 2012

Dzień chorych na epilepsję

Tegoroczne walentynki muszę uznać za udane. Wprawdzie żadnej walentynki nie dostałem (co zrzucam na karb braku poczty walentynkowej na polibudzie, samorząd tym razem się nie popisał), ale i żadnej nie dałem, dzięki czemu zaoszczędziłem pieniądze, a także oszczędziłem sobie stresu związanego z kupowaniem czegokolwiek i z późniejszym prawdopodobnym rozczarowaniem. 3:1 dla mnie: klasyczny hat-trick i tylko jedna bramka stracona po indywidualnych błędach.

Jest to jednak taki dzień, w którym nie można ufać nikomu. Najczęstsze kłamstwa wyglądają tak:
  • Zajęta dziewczyna: "Nie lubię tego tandetnego święta i nie oczekuję absolutnie nic od swojego chłopaka." - kłamstwo (choć może raczej test dla tego biednego chłopaka). 
  • Wolna dziewczyna: "Nie mogę patrzeć na tych wszystkich facetów, którzy niosą byle różę za 5 zł i myślą, że są super. Żenua, pffff..." - częściowe kłamstwo (zależy dla kogo niosą te róże). 
  • Wolny facet: "Cieszę się, że nie muszę brać udziału w tym święcie kiczu. Mogę za to w spokoju powyrzynać hordy orków i zwiększyć umiejętność alchemii." - częściowe kłamstwo (wyrzynanie orków nie jest złe, ale po którymś z kolei zaczyna brakować uroczej elfki).
  • Zajęty facet: "Uwielbiam walentynki. Z wielką przyjemnością przygotowałem dla mojej najdroższej kąpiel w płatkach róż i kolację przy świecach." - całkowite kłamstwo.
No dobra, dałem się ponieść fantazji, nigdy w życiu nie usłyszałem czegoś podobnego do tego ostatniego tekstu. Są jednak jakieś granice hipokryzji. Oczywiście sam stosuję się do omawianej zasady i ani trochę nie wierzę pewnemu wykładowcy o nienieposzlakowanej opinii, który zasugerował dzisiaj, że nie będzie żadnych problemów z zaliczeniem jego przedmiotu.

Korzystając z dobrodziejstw bloga chciałbym jeszcze ponarzekać na poziom prowincjonalnych dziennikarzy (obawiam się, że może to stać się stałym elementem tutejszego krajobrazu). Publikują taki list, w którym według mnie nie ma ani nic śmiesznego, ani odkrywczego, a konkluzja jest taka, że kobiety to materialistki. Blogerska rzetelność każe mi dodać, że zdarzyło mi się napisać do tej redakcji dwa albo trzy listy, ale widocznie prezentowały one nieodpowiedni poziom, skoro nie zostały opublikowane. Do tego polecam walentynkowe ploteczki dwóch mam, które najwyraźniej wychowują dzieci bezstresowo.

Pozdrawiam wszystkich zakochanych, choć obawiam się, że wśród czytelników mojego bloga będą oni stanowić mniejszość. Jest szansa, że uda mi się w miarę regularnie tu pisać, bo jest to całkiem interesująca alternatywa dla pracy magisterskiej.