wtorek, 4 czerwca 2013

Doświadczenie

Mniej więcej teraz mija rok odkąd znalazłem sobie pracę. Do jej szukania przygotowałem się należycie - przeczytałem niemal wszystkie poradniki na ten temat dostępne w Internecie. W zasadzie cały czas chętnie czytam artykuły na temat rynku pracy, jej poszukiwania, sytuacji młodych itd. Na ich podstawie można wysnuć wniosek, że tym, co dla pracodawcy liczy się najbardziej, jest doświadczenie kandydata do pracy. A ja, jak zwykle, zamiast pokornie zgodzić się z prawdą objawioną, będę to kwestionował.

Nie ukrywam, rok temu uległem pewnej paranoi. Niby informatyków wszędzie potrzeba, niby z dobrymi wynikami skończyłem studia i trochę z nich wyniosłem, języki (w tym polski na poziomie zaawansowanym) znam, ale doświadczenia jednak brak. Dlatego przed oczami miałem wizję, w której potencjalni pracodawcy mówią: "Co pan, 5 lat studiów i żadnego doświadczenia zawodowego? I ja mam pana zatrudnić?" i teatralnie drą moje CV. Na szczęście rzeczywistość nie okazała się tak brutalna i teraz jestem już mądrzejszy o doświadczenia.

Nie ma sensu się rozwodzić nad tym, że pracodawcy niby poszukują 25-letniej kobiety z 10-letnim doświadczeniem, dwoma fakultetami, uprawnieniami na wózek widłowy, niezamężnej i niechcącej mieć dzieci itd. O tym można poczytać w komentarzach do prawie każdego artykułu na temat rynku pracy. Przynajmniej w branży informatycznej jest pod tym względem normalnie. Owszem, czasem zdarzy się rekrutacja na stanowisko z junior albo młodszy w nazwie, gdzie i tak napiszą, że wymagany jest rok doświadczenia, a oferują pracę w młodym, dynamicznym zespole i wynagrodzenie adekwatne do efektów pracy, ale to margines. W tej branży, we Wrocławiu, można bez problemu znaleźć dobrą pracę bez doświadczenia, o ile oczywiście ma się inne (jakiekolwiek) zalety. Niemniej jednak, im większe doświadczenie, tym większe można mieć tzw. oczekiwania finansowe.

Czyli logicznie rzecz biorąc, doświadczony pracownik powinien pracować efektywniej. Doświadczenie samo w sobie chyba nie jest wartością, za którą pracodawca powinien płacić. Ani według Arystotelesa, ani według żadnej innej z licznych definicji wartości, jakie poznałem na swoich drugich studiach. Co innego, jeżeli doświadczenie przekłada się na większą efektywność pracy, za to wypadałoby zapłacić. No właśnie, jeżeli, a nie jest to wcale takie oczywiste.

W swojej krótkiej karierze zdążyłem już zasmakować pracy w dwóch dużych firmach. W obu początek pracy wyglądał podobnie. Przez pierwszy tydzień nie wiedziałem prawie nic, miałem bardzo mgliste pojęcie o tym, co będę robił. Musiałem zmierzyć się z problemami typu dostarczenie dokumentów do działu kadr (HR, jeśli ktoś woli), skompletowanie sprzętu i oprogramowania niezbędnego do pracy, poznanie współpracowników itd. O wszystko musiałem pytać innych. Następnie jakiś miesiąc trzeba było przeznaczyć na zapoznanie się z systemem informatycznym, który będę rozwijał czy utrzymywał. Podstawowe rzeczy, jak go uruchomić na swojej maszynie, do czego wykorzystują go użytkownicy, gdzie kliknąć itd. Oczywiście miałem jednego czy dwóch kolegów, którzy mnie w to wdrażali. W końcu przyszedł czas na rozwiązywanie prostych zadań przy ich pomocy, potem coraz trudniejszych coraz bardziej samodzielnie i po około trzech miesiącach można było powiedzieć, że posiadłem pewną biegłość w systemie. Biegłość, która oznacza, że nawet jak nie wiem od razu jak rozwiązać jakiś problem, to przynajmniej wiem gdzie szukać rozwiązania oraz kogo mogę próbować o to zapytać. Kogo można zapytać, aby był chociaż cień szansy na uzyskanie satysfakcjonującej odpowiedzi to według mnie najważniejsza wiedza, jaką powinien posiąść pracownik korporacji.

Tak oto wyglądał początek pracy człowieka bez doświadczenia. Po mnie przychodzili już ludzie z doświadczeniem i mogłem obserwować jak wygląda ich początek. Ba, nie tylko biernie obserwować, bo to ja z konieczności ich wdrażałem. Jak wobec tego wygląda początek pracy człowieka z doświadczeniem? Otóż dokładnie tak samo. Przez pierwszy miesiąc również nie byli w stanie zrobić prawie nic, musieli się dopiero tego nauczyć. Doświadczenie wcale nie pozwoliło im w magiczny sposób pokonać przeszkód, które ja napotkałem. Przyznam się, że nawet zdarzyło mi się w mojej nieskromności pomyśleć, że chyba odrobinę szybciej skminiłem pewne rzeczy niż jakiś gość z doświadczeniem. Po paru miesiącach również nie odnoszę wrażenia, że oglądam ich plecy w wyścigu szczurów.

Czy zatem doświadczenie w ogóle nie ma znaczenia? Nie, jako, bądź co bądź, doświadczony pracownik pracuję bez porównania efektywniej niż pół roku temu. Rozwinąłem przez ten czas swoje umiejętności, ale szacowałbym, że w 80% są to umiejętności specyficzne dla mojego stanowiska, 15% to tzw. umiejętności miękkie, a tylko 5% to techniczne, które kiedyś mogą się przydać w innej pracy. Oczywiście proporcje mogą się różnić w zależności od charakteru pracy, ale takich cudów, że pracownik z doświadczeniem momentalnie osiąga wysoką efektywność nie ma chyba nigdzie.

Dlatego twierdzę, że w pracy specjalisty najważniejsza jest łatwość uczenia się nowych rzeczy. Zdolność chyba wrodzona, pewnie jakoś można nad tym pracować, ale obawiam się, że pewnych barier pokonać nie można. Rozsądnie byłoby zatem, gdyby to ta zdolność decydowała o początkowej wysokości pensji, która potem rosłaby wraz z wiedzą zdobywaną przez pracownika i tym samym z efektywnością jego pracy. Oczywiście nie da się tej zdolności zmierzyć podczas rozmowy kwalifikacyjnej, ale już na okresie próbnym widać wszystko jak na dłoni. Tylko kto z doświadczonych pracowników zgodziłby się na taką wycenę jego pracy?

Poza tym wiecie chyba, że jestem chodzącym racjonalizmem i żadne utopie mi nie w głowie. Gdyby pracę wyceniać tak, jak to proponuję, wszyscy dążyliby do pracowania cały czas w jednym miejscu pracy. Chcąc zmienić pracę, musieliby zaczynać z niskiego pułapu z powodu braku doświadczenia na nowym stanowisku. Biada tym, których dotknęłaby redukcja etatów. Ale popyt na rynku pracy się zmienia, więc jeżeli pewna firma potrzebuje specjalistów, to nie ma innego wyjścia jak zaproponować im wyższą pensję niż mają w obecnej firmie (chyba że ktoś da się skusić na wyzwania, pracę w międzynarodowym zespole, możliwość rozwoju itd.), pomijając to, że o nowych obowiązkach będą mieli dość blade pojęcie. Niemniej jednak, jeżeli kiedykolwiek będę pracodawcą, to będę kierował się zasadą, że zdolny pracownik bez doświadczenia jest wart nie mniej niż zdolny pracownik z doświadczeniem, a na pewno więcej niż mało zdolny pracownik z doświadczeniem. Co oczywiście nie będzie wprost przekładać się na pensję, skoro można płacić mniej, to czemu nie.

Na koniec jeszcze spojrzenie na zagadnienie z drugiej strony. Jest gość, który przepracował w jednej firmie na stanowisku programisty kilkanaście lat. W tym czasie systemy się rozrastały, teoretycznie były ulepszane, języki programowania się zmieniały, pojawiło się mnóstwo problemów do rozwiązania. Nasz bohater stopniowo awansuje, aż w końcu dochodzi do stanowiska managera działu, ma pod sobą stu ludzi. I na czym polega jego praca? Ano pilnuje, żeby pracownicy prowadzili ewidencję godzin pracy, żeby zaliczali obowiązkowe szkolenia, planuje budżet działu, zatwierdza podróże służbowe, wita nowych pracowników, czasami prowadzi rozmowy kwalifikacyjne, uczestniczy w różnych imprezach biznesowych itp. Czy to jest dobre wykorzystanie jego doświadczenia, które niby jest tak cenne na rynku pracy? A wcale nie jest to szczególnie dziwna ścieżka kariery.